Distance

no info yet

Elevation

no info yet

Vertical

no info yet

Time

no info yet

W Maroku byliśmy 10 dni. Naszym głównym celem było zdobycie Jebel Toubkal (4167 m n.p.m.) – najwyższego szczytu nie tylko tego kraju, lecz także całej Afryki Północnej, leżącego w Atlasie Wysokim. Oprócz tego udało nam się poznać Marrakesz, zobaczyć Fez, pojeździć na wielbłądach po pustyni Erg Chebbi i spędzić na niej noc z Berberami, a także przejść Wąwóz Todra i powędrować po otaczających go górach, szukając przy okazji wioski nomadów.

Pobudka!
Ze snu wyrywa nas ustawiony na 4.00 budzik. Szybko wstajemy i starając się nie obudzić pozostałych śpiących w sali osób, co niezupełnie nam się udaje, zbieramy się do wyjścia. Z plecakami schodzimy na śniadanie. Odbieramy w kuchni tacę z przygotowanym dla nas zestawem i siadamy w jadalni. Jest podobne, do tego które dzień wcześniej jedliśmy w hostelu w Marrakeszu, ale o wiele obfitsze. Tym razem możemy się posilić dżemem o trzech smakach, masłem, serkami Kiri, a nawet miodem. Do tego otrzymujemy dużą ilość pieczywa oraz kawę i herbatę. I to wszystko za 3 euro od osoby.
Około 5.00 wychodzimy ze schroniska. Jest jeszcze ciemno i zimno, jakieś 10°C. Najpierw podziwiamy rozgwieżdżone niebo. Po chwili zaświecamy czołówki i ruszamy w stronę szczytu. Wyraźna ścieżka prowadząca na niego zaczyna się przy samym schronisku.

Choroba
Pierwsza część drogi na szczyt to dość strome podejście na przełęcz Tizi-n-Toubkal (3949 m n.p.m.). Idąc zakosami między dużymi głazami, sprawnie pokonujemy pierwsze metry przewyższenia. Niestety, nie wszyscy w ekipie czują się dobrze. Zatrzymujmy się, bo jedno z nas musi udać się do… za kamień. Nie wiadomo czy zaszkodziły gotowane jajka kupione w Marrakeszu, dzisiejsze śniadanie czy w ogóle tutejsze jedzenie. A może to wysokość tak działa? Jesteśmy już przecież ponad 3300 m n.p.m. Na szczęście przewidzieliśmy przed wyjazdem, że coś podobnego może się wydarzyć i jesteśmy zaopatrzeni w Stoperan.
Po przerwie technicznej ruszamy dalej. Zaczyna się rozwidniać. Szlak wyprowadza nas na szerokie piarżyste zbocze, po którym musimy iść prosto na przełęcz. Im wyżej się znajdujemy, tym kamienie są mniejsze i luźniej trzymają się podłoża. Trzeba uważnie stawiać kroki, żeby się nie obsunąć. Otaczające nas wierzchołki złocą się od pierwszych promieni słonecznych. Kolejna osoba z naszej czwórki czuje się gorzej. Tym razem wygląda to bardziej na dolegliwości związane z wysokością.

Szczyt
Gdy wychodzimy na przełęcz robi się zupełnie widno. Naszym oczom ukazuje się morze chmur, z którego wystaje tylko kilka wysp najwyższych szczytów. Chociaż wieje tu silny, ostry wiatr, zatrzymujemy się, żeby podziwiać niesamowity widok i coś zjeść.
Z przełęczy widać już charakterystyczną konstrukcję w kształcie piramidy stojącą na wierzchołku, na który zmierzamy. Aby go zdobyć, musimy teraz przejść wzdłuż ostrej grani, odbijającej na lewo od przełęczy. Po kilku metrach orientujemy się, że jesteśmy po złej stronie tej grani. Nie chce nam się zawracać, więc podchodzimy na samą krawędź i schodzimy po drugiej stronie. Ponownie jesteśmy na szlaku. Po chwili wychodzimy na podszczytowe plateau. Jeszcze tylko kilkaset metrów i jesteśmy! Jesteśmy na szczycie Jebel Toubkal! 4167 m n.p.m. – nikt z nas nie był nigdy wcześniej tak wysoko, więc radość i satysfakcja są wielkie.
Po wschodniej stronie szczytu nadal możemy podziwiać puszysty dywan chmur. Po zachodniej natomiast niebo jest czyste i w całej okazałości prezentują się trzy- i czterotysięczne szczyty Atlasu Wysokiego. Na południu błękit nieba przechodzi w pomarańcz – to piasek Sahary przenoszony przez wiatr.
Na szczycie spędzamy sporo czasu, nie spieszy nam się z zejściem. Oprócz nas jest tu jeszcze kilka osób. Przez chwilę była jeszcze kilkunastoosobowa wycieczka, ale szybko zeszła. Metalowa konstrukcja znacząca wierzchołek zazwyczaj jest ozdobiona podpisami i pamiątkami zdobywców. Tak wygląda na wielu zdjęciach, ale akurat teraz została odnowiona. Widać, że niedawno była pomalowana. Nie ma na niej jeszcze kolorowych podpisów, a wisi tylko jedna flaga. I jest to flaga Polski.

Zejście
Większość osób po zdobyciu Jebel Toubkal schodzi tą samą drogą, którą weszła. My mamy inny pomysł. Nie wracamy przez południową grań, którą podchodziliśmy, idziemy w kierunku północnym. Pokonujemy najpierw rozległe podszczytowe plateau, a następnie stromą, kamienistą ścieżką schodzimy w stronę nieznanej nam z nazwy przełęczy. Zejście jest bardzo niewygodne. Kamienie cały czas wysuwają się spod nóg, trzeba bardzo uważać, żeby nie obsunąć się razem z nimi. Łudzimy się, że dalej podłoże będzie stabilniejsze. Na przełęczy robimy przerwę obiadową. Możemy się posilić zakupionymi w Marrakeszu sardynkami z puszki.
Dalej idziemy ścieżką, która wyraźnie prowadzi w dół, do doliny rzeki Mizane, którą wczoraj podchodziliśmy do schroniska Refuge du Toubkal. Nie jest zaznaczona na mapie, którą dysponujemy, ale tu nie powinniśmy zbłądzić. Szybko się ukazuje, że dalsze zejście będzie tak samo trudne, jak dotychczas. Zbocze przypomina ogromną hałdę żwiru. Kamienie wciąż uciekają spod nóg i wpadają do butów. Cały czas idziemy w skupieniu, żeby się nie ześliznąć. Wszystkie mięśnie są napięte, żeby zachować równowagę. A droga się dłuży i dłuży. Dokoła tylko kamienie. Rozrywką w tym mozolnym zejściu są tylko szczątki jakiejś maszyny, które mijamy co jakiś czas. Czyżby rozbił się tu samolot? Sprawdziliśmy to później i rzeczywiście były to elementy portugalskiego samolotu wojskowego, który rozbił się tutaj w latach 60. XX w.
W końcu docieramy do miejsca, z którego doskonale widać już rzekę Mizane płynącą dnem doliny i ścieżkę, którą musimy zejść od Imlilu na przeciwnym zboczu. Tylko, że ścieżka, po której idziemy, odbija w lewo, w stronę schroniska, a nie biegnie prosto, w stronę naszego szlaku. Jeśli nią pójdziemy, nadrobimy spory kawałek. Choć przed nami strome kamieniste zbocze, decydujemy się iść prosto, na skróty. Mozolimy się więc dalej. Na szczęście udaje nam się cało dojść do dna doliny. Przekraczamy sączącą się rzekę, przeskakując po kamieniach i podchodzimy do ścieżki, którą wczoraj podchodziliśmy do schroniska, a dziś zejdziemy do Imlilu. Jest 14.00. Wejście na szczyt zajęło nam ok. 3 godzin, a zejście z niego ok. 5. Przed nami jeszcze jakieś 4 godziny do wioski, w której musimy poszukać noclegu.
Schodzimy dość sprawnie, właściwie tylko raz zatrzymując się na dłużej przy jednym ze straganów z napojami. Po drodze mijamy wielkie stado owiec. Różnią się od naszych rogami i sierścią. Wyprzedzą nas też poganiacze z mułami. Na dachu malutkiego meczetu stojącego obok marabutu Sidiego Chamharoucha jakiś starzec śpiewnie nawołuje do modlitwy. Kiedy nadchodzi jej pora poganiacze mułów siadają na kamieniach i zapominają o swoich zwierzętach. Po modlitwie wstają i biegiem gonią muły, które i tak daleko nie odeszły i skubią trawę. Obserwując ten senny świat, dochodzimy do wylotu doliny. Przysiadamy na kamieniu i zastanawiamy się czy uda nam się szybko znaleźć nocleg. Po chwili przystaje obok nas jakiś stary mężczyzna schodzący z mułem. Jak każdy Marokańczyk napotkany na szlaku wita nas słowami: Bonjour, ça va? Odpowiadamy grzecznie, a mężczyzna od razu rozpoznaje, że jesteśmy z Polski i wymienia kilka znanych mu zwrotów: dzień dobry, herbata, dziękuję. Pyta nas czy śpimy w wiosce, czy wracamy do Marrakeszu. Odpowiadamy zgodnie z prawdą. Od razu proponuje nam nocleg, dodając po polsku: za darmo. Oczywiście mu nie wierzymy, więc pytamy, ile to jest „za darmo”. Odpowiada, że 100 dh za osobę. Po dłuższej dyskusji udało nam się go spławić i poszedł sobie dalej. My też ruszyliśmy i mijaliśmy się z im jeszcze ze dwa razy. Za każdym razem ponawiał swoją propozycję.

Imlil
I tak dochodzimy najpierw Aroumd, a nastenie do Imlilu. Po drodze znowu zatrzymaliśmy się żeby pozbierać trochę orzechów włoskich spod drzewa. Wtedy podjechał do nas samochodem mężczyzna. Najpierw dość nerwowo, ale później już spokojnie wytłumaczył nam, żebyśmy zostawili te orzechy, bo dla mieszkańców wioski są one źródłem dochodu. W sumie miał rację, ale ile my ich mogliśmy napchać do kieszeni?
W Imlilu nocleg znajdujemy bardzo szybko, bo już w pierwszym domu napotkanym po drodze. Po prostu okazał się być schroniskiem. Prowadził je młody chłopak, który wyszedł na próg i zapytał, czy szukamy noclegu. Gdy powiedzieliśmy, że tak, zaprosił do środka. Najpierw pokazał nam bardzo przytulne dwuosobowe pokoiki z wielkimi łózkami, ale ich cena nam nie odpowiadała. Zaprowadził nas więc do pokoju, w którym w ogóle nie było łóżek. Podłoga była w całości wyłożona dywanami, a nich leżały materace. Nocleg 50 dh za osobę. Zostajemy. Zaproponował nam też tajina na kolację po cenie, jaką płaciliśmy za to danie w Marrakeszu. Trochę to było dla nas za dużo, tym bardziej, że tajin nas nie zachwycił. Gdy powiedzieliśmy o tym naszemu gospodarzowi, uśmiechnął się tylko i odparł, że w Marrakeszu nie ma prawdziwych tajinów i on nam zrobi prawdziwego tajina. Oczywiście jeszcze trochę się z nim potargowaliśmy i zbiliśmy cenę bardzo mocno. Teraz mogliśmy wreszcie zrzucić plecaki i wziąć prysznic, czekając na kolację. I oczywiście napić się marokańskiej herbaty, którą za chwilę dostaliśmy do pokoju. Wylądowała na niskim stoliku.
Kolację jedliśmy w bogato urządzonej jadalni. Wielki stół otaczały miękkie tapicerowane kanapy. Całe pomieszczenie ozdobione było orientalnymi dekoracjami. Po chwili okazało się, że wystrój doskonale współgra z daniami, które otrzymaliśmy. Na początek harira, czyli zupa z soczewicy. Oczywiście z dużą ilością pieczywa. Następnie tajin. Jest to określenie zarówno dania, jak i naczynia, w którym się je przyrządza, czyli glinianej misy z pokrywą w kształcie stożka z otworem na górze. W tym naczyniu potrawę wstawia się w ogień. To co znalazło się przed nami, rzeczywiście znacznie różniło się od tajina jedzonego w Marrakeszu. Naczynie było duże, na cztery osoby, a w nim pod ćwiartkami okazałych ziemniaków kryły się duszone warzywa i kawałki kurczaka. Prawdziwy tajin nam posmakował i to bardzo.
Po takiej kolei mogliśmy spokojnie iść spać. Mieliśmy za sobą dwa męczące dni i jedną krótką noc. Trzeba odpocząć, bo przed nami jeszcze kilka dni w Maroku.

Route name

Normal route

out-and-back
Obstacles

rockfall/loose rock

Key gear

no info yet

Related links